Mam ostatnio (czyli pewnie już z rok) fazę na starożytne rzeczy. Starożytne czyli z czasów dzieciństwa. Np. skittlesy, które były wówczas rarytasem z Hameryki, czekoladki miętowe, których jako dziecko nienawidziłam, mini-marsy, wafel/andrut, szyszki z ryżu preparowanego, różne potrawy typu kluski na parze ze śmietaną i cukrem. Jeszcze blok czekoladowy muszę zrobić 😉
Muzyka też. Tu akuratnie w wydaniu nowożytnym, ale kawałek starożytny.
Choć pogoda dziś raczej mało romantyczna, no chyba, że na „samochód w deszczu stał, radio przestało grać…”
„
Choć pogoda dziś raczej mało romantyczna, no chyba, że na „samochód w deszczu stał, radio przestało grać…” „
k…wa te wakacje powinny mieć podtytuł: „Kajakiem przez świat”.
Wczoraj ładnie pięknie – zrobiłam pranie, normalna pogoda.
A dzisiaj rano zasuwałam w pidżamie po balkonie w winogronie…zrywając z suszarki co się dało.
Bleeee….
Może masz rację, że na to wszystko, to dobrego drinka trzeba i tyle…
Pogoda barowa to prawda. I to na grzańca, a nie piwko w zimnym kuflu.
Cię proszę! czekoladki miętowe to DALEJ paskudztwo 😉
No właśnie nie 😉 Teraz są boskie. Przy okazji „odkryłam” lody miętowo-czekoladowe. I Nigella ma przepis na ciasto czekoladowo-miętowe, ale jeszcze nie piekłam.
te słodycze mnie nie pociągają. Choć nie sądziłam, że kiedyś powiem „słodycze mnie nie pociągają” 😉
Oj, abym doszła kiedyś do tego etapu…
🙂