Skończyłam czytać Milaczka Magdaleny Witkiewicz. I się rozczarowałam.
Nie powodował u mnie wybuchów nieopanowanego śmiechu, jak czytałam w kilku recenzjach. Ot taka sobie historia „starej panny”, która bardzo marzy o znalezieniu męża. Fajna postać pyskatej i samodzielnej siedmiolatki. Ale jako mama siedmiolatki, trochę mam wrażenie zbytniego naciągania 😉 . Fajna postać bogatej (względnie oczywiście) starszej wdowy, korzystającej z życia. Ale główna bohaterka nie jest z mojej bajki.
Może dlatego, że ani przez moment w życiu nie marzyłam o ślubie, mężu i dzieciach. Wręcz absolutnie przeciwnie (ale każdemu, nie to co mu się wymarzy 😀 ). W związku z powyższym, wspólnoty większej nie czuję. Choć łączy nas szafa z ubraniami w rozmiarach od 38 do 46. Albo jakoś tak.
Pomarudziłam, ale przeczytam drugi tom. Tyle, że to lektura wg mnie bardziej na wylegiwanie się na plaży, niż na jesienne wieczory.
A teraz muszę się ubrać. I jechać w odwiedziny do rodziny. A mi się nie chce. Bardzo. Oczywiście jeszcze inne odłożone na później rzeczy wiszą mi nad głową. I mam wyrzuty sumienia.