Depresja

W ubiegłym tygodniu, kumpel z którym piłam przedpołudniową kawę, zapytał czy słyszy jakieś depresyjne tony u mnie.

Dziś facebook podpowiada mi ośrodki psychoterapeutyczne. Może powinnam zacząć się martwić?

Polityka

Aż mnie kusi do powymądrzania się w tematyce politycznej. Jako bycia niejako specjalistką w temacie. Choć rzecz porzuciłam jakiś czas temu. To jednak to czym się zajmowałam, czyli sposoby działania, wpływania i inne metody aktywizacji społeczeństwa jest tak uniwersalne, że można mówić nawet jak się nie zna nazwisk kandydatów… Socjotechniczne sztuczki i marketingowe triki, psychologia tłumu to działa zawsze.
A w naszych kampaniach jest prostackie, brutalne i bez polotu. Podobnie jak reklamy proszków do prania. Proszek i tak każdy jakiś kupi, polityka też jakiegoś wybierze. Nawet jak nie każdy, to jakie to ma znaczenie. Nie ma wymaganej frekwencji, nawet jak pójdzie 5% czyli współmałżonek i kuzynka Frania, to wystarczy by kogoś tam wyłonić.

Żenada. Oraz to, że nie ma opozycji. Jest tylko i wyłącznie jedna opcja. Do tej pory w dwóch osobach. Teraz zaczyna się i trzecia objawiać. Tak jeden chrześcijańsko-narodowy bożek w trzech osobach. Jak w reklamach proszków. Nudne, bez polotu, ta mama pierze skarpetki, rzygać się chce. Ale skoro ludzie kupują to po co coś innego proponować?

Kwiecień

unnamed (1)]

Wygląda nieźle, ale to ściema, bo endo dodaje rower do dystansu. Czterdzieści coś tam rowerem. Czterdzieści coś tam na sam maraton. I się okaże, że nie biegałam za wiele w kwietniu. Mam obsuwę w realizacji planu przebiegnięcia 2015 km w 2015 roku. Trudno. Jak dam radę to będę nadrabiać, jak nie to nie.

Na razie muszę się wziąć za dietę. Schudnąć. To jest priorytet. Dużo schudnąć.

Po połówce

Pobiegłam wczoraj ten półmaraton w stolicy. I w sumie dopiero teraz na zdjęciach widzę jakie tłumy tam były. Ja się karnie ustawiłam na końcu, bo też żadnych rekordów bić nie zamierzałam i widziałam tylko ogon imprezy. Za to pobiegłam sobie spokojnie, swoim tempem i w miarę równo. Tak mi się wydaje. Bo…

Bo przed wyjazdem  do Warszawy naładowałam zegarek, wyłączyłam całkiem i wrzuciłam do torebki. Żeby mieć całą, świeżą, pełniutką baterię. I co? Wieczorem układając swój strój biegowy na ładną kupkę, żeby wszystko mieć przygotowane na rano, wyciągnęłam zegarek i okazało się, że w torebce nie był bezpieczny. Przypadkowo włączony pomierzył różne fragmenty trasy do Wawy, kawałki jakiś spacerów na miejscu. I bateria jest niemal pusta. Miałam nadzieję, że może jednak jeszcze da radę. Ale na starcie długo nie mógł znaleźć gpsa i poddałam się. Biegłam po staroświecku, mierząc dystans aplikacją w telefonie.

Właśnie przez ten telefon nie wiem czy moje odczucie, że specjalnie nie rwałam tempa jest zgodne z prawdą, bo tam wygląda wykres zawsze jak jakieś góry dość strome. Zresztą w sumie nie ma to znaczenia specjalnego. Biegłam sobie słuchając książki spokojnie. Od czasu do czasu muzyka na strefach kibica zagłuszała głos lektora w słuchawkach.

W okolicach połowy zaczęłam żałować, że nie biegnę szybciej. Wychodziło na to, że na dziesiątym kilometrze mam czas słabszy niż na normalnych wieczornych bieganiach. Nie wiem dlaczego oszczędzałam się aż tak bardzo. Po przemyśleniach, w okolicy jedenastego kilometra zwolniłam nieco, aby pobawić się telefonem 😉 . Książkę, zmieniłam na muzykę. Wówczas biegnę szybciej. Wielokrotnie sprawdzone empirycznie. I poleciałam dalej. Z lepszym tempem, ale wciąż rekreacyjnym.

W sumie to przyglądałam się dziewczynom w czym biegną, w związku z moim nowym hobby, jakim są zakupy rzeczy do biegania 😉

I radośnie, podśpiewując pod nosem dobiegłam do mety. Z każdym kilometrem bardziej żałując, że nie pobiegłam szybciej a wciąż mam siłę. Wyprzedzałam na podbiegu na 18 km. No miałam rezerwy. Chociaż z drugiej strony suszyło mnie trochę. Bo po prostu dzień w podróży i na zaliczaniu atrakcji stolicy, nie sprzyjał nawodnieniu. Wręcz odwrotnie, nie piłam prawie wcale. Przed snem wciągnęłam pół litra mineralnej, ale wiedziałam, że w taki sposób i o tej porze to już nic nie da. A rano tylko kawa i na start.

W biegu brałam co dawali, byle mokre było. Ale co to te kilka łyków w kubeczku, a i tak połowa się rozchlapie. Butelka do ręki na mecie, to była prawdziwa nagroda !

Ogólnie było bardzo fajnie,mnóstwo rzeczy, których nie widziałam, bo nieco zdezorientowana kręciłam się w kółko. No w końcu to był mój pierwszy raz 🙂 Miał być rozpoznaniem jak wyglądają takie imprezy i był.

Lutowe

unnamed

W szkółce też na razie sesja jakoś idzie, ale rozciągnięta jest w czasie nieziemsko, co mnie nieco męczy. Nie potrafię się na tak długo wbić w nastój grozy 🙂 .

A no i wiosna nadchodzi.

Styczniowe podsumowanie

unnamed

Całkiem, całkiem. Ale umówmy się- zima łaskawa, heroizmu w tym nie ma.

Poza tym strasznie, ekstremalnie trudno, siedzieć nad książkami i z nich się uczyć. Po latach przerwy. Jestem na takim etapie, kiedy znacznie łatwiej mi łapać zależności w działaniu, niż śledząc tok cudzych myśli. Czyli bardziej do zawodówki niż na studia 😉 . Toteż może błąd popełniłam i zamiast podyplomówki lepiej było za jakim kursem się rozejrzeć.  Mam wrażenie, że może gorzej brzmi, ale bliżej mu do praktyki. Chociaż kto wie?

Poza tym zaczynało już być cudownie i się zdaje się posypało. Przykro jak jasna cholera.

Koniec.

I początek. Jest lepiej i gorzej. Zależy jak gdzie. Leniwa jestem tak, że nawet w kalendarzu nie chce mi się postanowień napisać.
~skończyć podyplomowkę
~przebiec maraton
~zrobić papiery takie jedne
~rzucić palenie
~schudnąć, bo bez tego nie ma postanowień noworocznych 🙂

Ha, udało się

Stworzyłam plan świątecznego menu. Pewnie powoli trzeba będzie się brać za   zaopatrzenie i planowanie organizacji pracy.  To nie powinno być trudne.  Problem dotyczy jednych takich śledzi, co to można je nabyć tylko w jednym sklepie.  Bo sklep popularny i tłumy w nim dzikie.  A przed świętami to już wogle.
I prezentów też nie mam. Ale mniej więcej mam ideę.
Dobranoc Państwu,  bo dzieci nie pozwoliły mi przespać nocy.

image